piątek, 19 lipca 2019

Hard Dog Race 2019

Witajcie!

W związku z tym, że mamy klimatyczną jesień tego lata narodziła nam się w psio-ludzkich głowach myśl o powrocie na bloga. I tak o to, jako te córy marnotrawne widzimy się z Wami ponownie. Co Wy na to? 

Myślę, że nasza relacja z tegorocznego Hard Dog Race będzie idealnym pretekstem ku temu byście na nowo spędzili z nami kilka minut swojego życia i poczytali jakie przygody serwuje życie z Malamutem... Zapraszamy!


Jaki prezent z okazji Dnia Dziecka może zaserwować porządna malamucia matka swojemu włochatemu dziecku? Udział w Hard Dog Race, of course. 01.06.2019, godz. 9:45 i znów to pytanie: "Po co mi to było?!".
Organizatorzy postanowili, że w tym roku spotkamy się w okolicach Bełchatowa, a dokładnie na Górze Kamieńsk. Jakież było moje zaskoczenie, gdy dojeżdżając na miejsce zorientowałam się, że jest to góra przez wielkie "G".
Ale od początku...

Nasza drużyna: Plemię Apacza, Bohun Pies, Husky Love, Psowaty.blog, Zamerdani. Dzięki, że mogliśmy być tam razem!
Dzień wcześniej spakowałam nasz tabor cygański i do prawdy nie mam pojęcia jak w ubiegłym roku zmieściłyśmy się w o wiele mniejszy samochód. Ubrania na przebranie, ręczniki, dodatkowa para butów, (gdyby na miejscu okazało się, że jednak wolę inne), sledy, pas, smycz z amortyzatorem, dwa 5-litrowe baniaki z wodą, składana miska i karma (dzięki Belcando!), chusteczki, ręcznik papierowy, plastry, octanisept (heloł! jestem matką przezorną :-D ). No i kabanosy w nagrodę - do teraz nie jestem przekonana czy bardziej dla Aquy czy dla mnie... ;-)
Pobudka koło 5 i w drogę! Żebyśmy nie nudziły się po drodze zanadto to padła nam nawigacja. I ta w telefonie i ta samochodowa. Kto jest życiowym farciarzem, no kto? Ale na szczęście pierwiastek kierowcy narodził się w odpowiednim momencie i "na czuja" dojechałyśmy na miejsce. 
Uwielbiam ten moment kiedy docieramy do celu i widzę tę masę psów, psiarzy, znajome loga firm i wtedy myślę sobie... "Boże, nareszcie sami swoi! Psi dziwacy!". W takich miejscach nikt Cię nie skrytykuje za to, że wydałeś 200PLN na nowy komplecik dla psa i nawet kupiłeś kupoworki pod kolor wspomnianych szeleczek :D
Kiedy moim oczom ukazała się wspomniana góra przez wielkie "G" byłam szczerze przerażona i błagałam wszystkie siły tego świata, żeby nikt nie kazał nam wbiegać na szczyt. Na Boga, to przecież stok narciarski! Ludzie zjeżdżają na nartach z góry, nikt o zdrowych zmysłach się pod niego nie wspina! Moje błagania - jak możecie się spodziewać - pozostały niewysłuchane. Po odprawie weterynaryjnej, kontroli dokumentów wskoczyłyśmy w dizajnerskie koszulki termoaktywne z adresem naszego bloga na plecach i ruszyłyśmy na rozgrzewkę prowadzoną przez RunOlę. O 9:45 nie było już odwrotu. Stawiłyśmy się na starcie.

Rozgrzeweczka!


Na początek czołganko, potem rusztowanie. Szło dobrze do momentu kiedy Aqua zaplątała się wśród innych psich towarzyszy z naszej drużyny i spanikowała. Zaczęła się cofać, gdzie różnica między stopniami była naprawdę spora. Strach mnie obleciał, ale w myśl zasady, że "tylko spokój może nas uratować" pozwoliłyśmy innym pokonać tę przeszkodę i podeszłyśmy do niej raz jeszcze, na luzaku. Poszło pięknie! Właściwie Aqua tak pognała, że ja nie nadążałam zeskakiwać z poszczególnych pięter. No i za zakrętem była ONA!...


Góra! Po pierwszych minutach miałam stan przedzawałowy. Znacznie odpuściłyśmy tempo. Resztkami sił wczłapałyśmy się na szczyt, gdzie czekał kontener z wodą. Trzeba było wsadzić do niego psa, potem wejść za nim i na drugim końcu wyjść. Niby proste, co nie? Otóż nie, kiedy Twój pies waży 45kg i nie ma ochoty wsadzać tyłka do brudnej wody. Ok, odpuściłam. 30 karnych przysiadów podano! Później konkretnie odpokutowałyśmy fakt, że nie schłodziłyśmy się w kontenerze. Słońce paliło, siły nas opuściły. Większość drogi do kolejnej wodnej przeszkody maszerowałyśmy. W międzyczasie pokonałyśmy opony, tunel, kilka podbiegów i zbiegów. Kiedy schłodziłyśmy tyłki w stawie było znacznie lepiej! Co prawda muł na dnie, aż zasysał buty (kilka osób je tam podobno zostawiło!), ale woda okazała się być bardzo pomocna! I jeszcze to czołganie w błocie pod banerem... Miodzio! Szczerze mówiąc, od początku nie mogłam doczekać się tego rodzaju przeszkód. Ostatecznie całą trasę zaliczyłyśmy, nawet opony pod którymi Aqua w ubiegłym roku nie chciała przejść. Jak widać, do wszystkiego w życiu trzeba dojrzeć... A na koniec jeszcze zbieg z tej stromej góry, dźwiganie kamizelek o wadze 15 kilogramów, wspinanie się na kojec... I kiedy widzisz już metę, "witasz się z gąską", myślisz, że tylko jeden podbieg.. Zonk! Biegniemy dalej, koleżanki! Zejście w dół, do strumyka, czołganko, wspinaczka do ścieżki i dopiero możemy realnie myśleć o mecie.


 



W nieco ponad godzinę dotarłyśmy do końca. I wiecie co? Był mega HARD, był ukochany DOG, ale przede wszystkim był nasz wspólny RACE
Znów odczułyśmy sens słów: "Sześć nóg, dwa serca, jedno zwycięstwo!". Jestem z mamuta bardzo dumna, że reagowała na polecenia, regularnie odwracała się kontrolując czy ciągnie mnie żywą czy to już zwłoki... Że byłyśmy tam razem, że kolejny raz poczułyśmy tę magiczną więź pies - człowiek,  że dałyśmy radę! 

I wiecie co...
Hard Dog Race 2020, będziemy tam! 

Aaauuuuu!
A&A

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz